Myślę, że nareszcie odnalazłam równowagę, może nastąpiło to
nawet wcześniej niż w dwa tysiące piętnastym ale dopiero teraz jest to dla mnie
na tyle oczywiste, wręcz namacalne, że czuję chęć by o tym mówić. W momentach,
gdy tę równowagę tracę, potrafię ją szybko przywrócić. Jestem swoim
pocieszycielem i opiekunem.
Ten rok zesłał na mnie ogromne pragnienie by zrobić coś, co
dotychczas potępiałam. Kazał mi działać egoistycznie i ostatecznie wygrało to z
tysiącami wątpliwości. Mówi się „chcesz zmienić świat – zacznij od siebie”.
Idąc tym tokiem myślenia, aby być w porządku wobec wszystkich wokół, nie można
oszukiwać siebie.
Szalony konflikt wewnętrzny plątał mi myśli w najpiękniejszą
z pór roku, w najpiękniejszych miejscach. Świetnie wiedziałam, czego chcę i
równie doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie to odebraniem czyjejś
radości. Ale czy można dawać komuś szczęście, samemu będąc tego szczęścia
pozbawionym?
Byłam pewna chęci zrobienia kroku a jednocześnie zupełnie
niezdolna, bo powstrzymywana strachem, że zdepczę czyjeś nadzieje. Jednak dopiero wtedy, gdy zrobiłam coś budzącego we
mnie tak wielki strach, poczułam, że stanęłam na nogi. I, że niezależnie od
tego, kto prowadzi mnie za rękę, potrafię chodzić o własnych siłach. Przezwyciężyć lęk to dla mnie jak spełnić marzenie. Z resztą
- zwykle marzenia są obarczone jakimś lękiem... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz