Do niedawna zostawała jeszcze jedna rzecz, która napawała panicznym strachem i była dla mnie bardziej niemożliwa do zrobienia niż dla was uwiecznienie na zdjęciu Ani Nowak.
Chodziło to za mną od roku i męczyło od dwóch tygodni. Włączało myślenie, gdy siedziałam przy komputerze i kiedy patrzyłam w lustro. Ciągnęło za włosy i rysowało grymasy na twarzy. Chciało wygrać z moim wewnętrznym sceptyzmem i biernością.
Cieszę się, że mam kogoś, kto mnie dopinguje i jest ze mną zawsze, kiedy jest potrzebny. Pcha mnie do przodu, a jeśli jest przede mną - ciągnie za sobą. I nawet, kiedy tego nie może już zrobić, to trzyma za rękę. I śmieje się i śpiewa. Potem czeka, choć nie wie na co i patrzy na mnie, jak czekam.
Uważam, że w pewnych sytuacjach nie powinniśmy unikać stresu. Ja zafundowałam go sobie sama i myślę, że mnie uodpornił. Mogę iść drugi raz, ciesząc się, że to, co dotychczas tak bardzo mnie przerażało, wcale nie jest straszne.
Obiecałam sobie zacząć wędrówkę, i chociaż do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy pójdę w dobrym kierunku, i czy w ogóle powinnam wychodzić z domu, to teraz cieszę się, że mogłam wrócić do niego zmęczona.
Jaki tu spokój, nananana, nic się nie dzieje, nananana, nikt się nie bawi, nananana, wszyscy się duszą, nananana...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz